Co robic, gdy okaże się, że masz raka?

Co czuje najbliższa rodzina po usłyszeniu od lekarza diagnozy – Rak, nieoperacyjny, chemioterapia, przerzuty, małe szanse, przygotować się na śmierć, uczynić ostatnie dni jak najbardziej komfortowymi? Na pewno cały wachlarz negatywnych emocji. Co czuje osoba z taką diagnozą? To samo co rodzina, tylko kilka razy intensywniej.

Jeśli chcecie uświadomić sobie ludzkie tragedie stojące za rakiem, wystarczy wejść na któreś z Polskich for onkologicznych. Wypowiadają się matki 3 letnich dzieci, świadome, że całkiem niedługo, prawdopodobnie je osierocą. Ojcowie i jedyni żywiciele rodziny, zrozpaczone dzieci. Po 15 minutach lektury ma się ochotę wyrzucić monitor przez okno – na każdym z tych for widać jedno wielkie wołanie o pomoc, o diagnozę, o prognozę. Pytania o leki, prośby o opinie na temat kontrowersyjnych metod a’la niegojąca się rana w nodze z cieciorką w środku (zainteresowanych odsyłam do google pod hasłem Dr. Ashkar, ostatnio było zresztą o tym starszym Panu głośno). Samotni w tym wszystkim ludzie wylewają swoje smutki i zmartwienia na forach, licząc na pocieszenie współtowarzyszy niedoli – często je dostają i chwała wszystkim tym, którzy bezinteresownie poświęcają swój czas na napisanie kilku zdań otuchy i wsparcia. Co czuję ja – stojąc twarzą w twarz z nowotworem mojej Mamy? Nie mam szczerze mówiąc ochoty tego uzewnętrzniać.

Wild, Wild West

Chorym i ich rodzinom daje się niewielki, lub zgoła żaden, wybór – trzeba ciąć, podawać chemię lub napromieniowywać. Nowotwory generalnie dzielą się na złośliwe i niezłośliwe.We wczesnych stadiach większości nowotworów, najczęstszym zabiegiem jest chirurgiczne wycięcie zmienionej tkanki. Ciach, guz znikł, teraz należy trzymać kciuki i mocno wierzyć, że nowotwór nie powróci w innym, lub tym samym miejscu.

Jeśli operacyjne usunięcie tkanek nowotworowych jest niemożliwe, ze względu na jego umiejscowienie, wysoką ilość przerzutów lub zajęcie ważnych organów/naczyń krwionośnych, wtedy stosuje się, w zależności od umiejscowienia, chemio i radio terapię. Chemioterapia polega na podawaniu syntetycznych, chemicznych farmaceutyków, licząc, że silna toksyna zabije komórki nowotworowe. Radioterapia polega na napromieniowywaniu miejscowo obszaru ciała, w którym znajduje się guz. W przypadku niektórych guzów, stosuje się też terapię hormonalną. W leczeniu onkologicznym te 4 główne zabiegi, stosuje się najczęściej łącząc je ze sobą w różnych konfiguracjach, w zależności od konkretnego przypadku. Stosuje się leczenie miejscowe (skupione na 1 obszarze występowania nowotworu), systemowe (które w uproszczeniu polega na zatruciu przy pomocy chemioterapii całego organizmu), radykalne (W tym przypadku, lekarze onkolodzy stawiają sobie ambitny cel całkowitej anihilacji komórek nowotworowych w organizmie pacjenta, wszelkimi możliwymi sposobami, ale tylko w przypadku ogólnie dobrej kondycji pacjenta), oraz leczenie paliatywne – kiedy to nic już nie można zrobić, więc wysiłek lekarzy skupia się na ulżeniu choremu w cierpieniu, zwiększeniu jego komfortu i czekaniu na śmierć.

Umieranie na złośliwego raka to w 90% przypadków powolna, wielomiesięczna lub nawet wieloletnia agonia. Organizm jest stale zatruwany toksynami z guzów, silnie toksycznymi lekami stosowanymi w chemioterapii, napromieniowywany (a podobno promieniowanie powoduje zmiany w kodzie genetycznym, co owocuje mutacjami?), traktowany syntetycznymi, często eksperymentalnymi lekami (bo dokładne i długotrwałe badanie leków onkologicznych nie opłaca się ani koncernom, ani zdaniem FDA, pacjentom, którym jak najszybciej według tej organizacji należy dać szansę w postaci nowego leku, który niesie zawsze „nadzieję”. A producenci mają zyski i darmowe eksperymenty na pacjentach – sytuacja win-win. Szkoda, że tylko dla koncernów.

Statystyki

Nie trudno więc jest zrozumieć powszechny strach przed rakiem – stosowane obecnie metody nie należą do przyjemnych i bezbolesnych. Według danych GUSu, w 2006 sprawcą prawie 25% zgonów w Polsce, były nowotwory złośliwe, co daje nam około 97 tys. osób. Co roku wymiera wiec miasto wielkości Grudziądza czy Słupska. Niestety Rak z roku na rok zbiera coraz większe żniwo – W roku 1990 nowotwory złośliwe były przyczyna 18% zgonów.

Medycyna podobno idzie na przód, spada liczba zgonów powodowanych chorobami układu krążenia. Rośnie średnia długość życia w całej UE i Stanach Zjednoczonych. Tymczasem szacuje się, ze w 2030 roku, jeśli obecne tempo wzrostu zachorowań na nowotwory złośliwe utrzyma się, za co drugi zgon w USA i co trzeci w UE, będą odpowiadały właśnie one.

Czy nie słusznymi wydają się więc zarzuty wielu lekarzy i naukowców, o blokowanie przez medyczno-farmaceutyczny establishment badan nad alternatywnymi metodami leczeni raka, oraz dyskredytowaniu każdego, kto choć zająknie się o alternatywnej terapii czy też ślepej uliczce w onkologii?

Szczucie Alternatywnych Terapii

Wystarczy przykład Amigdaliny (zwanej witaminą B17, Laetrile, obecna w gorzkich migdałach, jądrach pestek moreli i innych nasionach (np. pestki jabłek) ), której sprzedaż w USA skutecznie zablokowało lobby farmaceutyczne. Zdarzają się nawet przypadki karania wiezieniem lekarzy stosujących terapie amigdalina oraz zwykłych ludzi, propagujących B17 w internecie. Istnieją naukowe dowody skuteczności amigdaliny. Jako główny zarzut przeciwko temu lekowi, FDA uznała możliwość zatrucia cyjanowodorem. Cząsteczka amigdaliny zawiera cyjanek, jednak jest on bezpiecznie “zamknięty”, dopóki substancja ta nie dotrze do komórek nowotworowych, gdzie zostaje uwolniona. Udowodnił to w swoich badaniach Ernst T. Krebs (nie mylić z Hansem Adolfem Krebsem – laureatem nagrody nobla) a także 2 grupy Japońskich onkologów, którzy stwierdzili także, ze nawet bardzo wysoka dawka (Na poziomie 5g), podana dożylnie, jest mniej toksyczna dla organizmu niż 2 tabletki aspiryny. W 2005 r. grupa Australijskich lekarzy opisała i opublikowała przypadek 68-letniego pacjenta, chorego na raka, który przyjął 4800mg witaminy C oraz zastrzyk z 3g Amigdaliny, w wyniku czego trafił do szpitala. Wymagał intubacji ze względu na problemy z oddychaniem. Jest to JEDYNY opublikowany w ostatnich latach przypadek skutków ubocznych po zażyciu Amigdaliny. Jednak należny pamiętać, ze taka reakcja nastąpiła po zażyciu ogromnej dawki syntetycznej witaminy C. Pacjent przeżył. Lekarze stosujący terapie amigdalina wiedza, ze nie należny przyjmować więcej zin 1500mg witaminy C podczas terapii Amigdalina, szczególnie podawaną w zastrzykach. Widocznie 68 letni australijczyk, postanowił sam zadbać o swoje zdrowie, nie rozumiejąc do końca jak jego organizm działa :-).

Ostrzegam jednak przed hurra-optymizmem, a w szczególności przed sprowadzaniem amigdaliny z Meksyku lub kupowania jej 2x drożej w polskim internecie, bez konsultacji z lekarzem. Zanim zaczniecie myśleć o alternatywnych terapiach anty-nowotworowych, musicie znaleźć lekarza, który będzie stale monitorował wasz stan zdrowia. Z własnego doświadczenia wiem, ze jest to niezwykle trudne – opór większości lekarzy przed „powrotem do natury” jest zdumiewająco ogromny, ale warto szukać. Pestki moreli są zdecydowanie bezpieczniejszą forma terapii “witamina B17”, przyjmowane z umiarem wraz z suszonymi owocami (najlepiej morelami) nie są zagrożeniem dla zdrowia. Można też jeść pestki jabłek. W jedzeniu pestek panuje jedna zasada – należy spożywać tyle pestek, ile posiada jeden owoc. Np. jabłko posiada od kilku do kilkunastu pestek, więc te kilkanaście pestek należy spożyć RAZEM (ważne!)z pozostałą częścią owocu. Pomaga to w trawieniu pestek (należy je bardzo dobrze przeżuć) i ewentualnym neutralizowaniu amigdaliny. Znany jest przypadek śmierci w USA, spowodowanej spożyciem szklanki pestek jabłkowych. Gdyby ta osoba zjadła razem z pestkami przynajmniej jedno jabłko, nic by się jej nie stało. Cala afera wokół amigdaliny zasługuje na oddzielna notkę, którą postaram się w najbliższych dniach “popełnić” :-). Dzienna norma spożycia pestek moreli w EU wynosi dwie sztuki. Profilaktycznie nie należy przekraczać tej dawki.

Istnieją dwie, bardzo dobrze udokumentowane i przede wszystkim naukowo i logicznie uzasadnione, terapie alternatywne – dieta dr. Budwig , oraz najlepiej udokumentowana z naukowego punktu widzenia – Terapia Gersona. W Polskim internecie znajdziecie na ten temat masę informacji – od siebie postaram sie niedlugo dodać jakieś „extra” newsy. Zarówno dr Gerson, jak i dr Budwig, byli w swoim czasie mocno krytykowani i prześladowani przez koncerny farmaceutyczne – ich terapii nie da się opatentować, bo są w 100% oparte na naturalnych produktach spożywczych, podejściu holistycznym do organizmu ludzkiego i w przypadku Terapii Gersona, od dawna istniejących suplementach.Warto dodać, ze dr Gerson został prawdopodobnie otruty arszenikiem.

Osobiście znam 4 osoby, które odwiedziły klinikę w Meksyku prowadzona przez wnuka dr Gersona i grupę odważnych lekarzy. Trzy z tych osób (rak wątroby, zaawansowane stadium raka jelita grubego oraz rak jajnika – wszystkie złośliwe, rak jajnika i jelita grubego z przerzutami) czuja się obecnie świetnie, stosują się do zaleceń, maja świetne wyniki i nic nie wskazuje na nawrót choroby mimo, ze minęły już lata od powrotu z kliniki. Niestety stan jednej z osób był bardzo ciężki i zmarła wkrótce po powrocie do kraju. Terapia Gersona nie jest właściwie terapią – jest totalna zmiana stylu życia i żywienia. Pacjent do końca życia musi stosować się do zaleceń.

Do przemyślenia zostawiam wam pytanie:
Komu (nie)zależy nad szybkim i długotrwałym wyleczeniu osób chorych na raka?

źródło 

Zapraszam do działu Zioła, mikstury, leki

Zabawmy się liczbami, czyli jak uzyskuje się papierowy sukces w onkologii

Od ponad pięćdziesięciu lat docierają do nas informacje o przełomie w onkologii, który jest tuż za rogiem. O tym, że koncern x czy y jest o krok od wynalezienia rewolucyjnego leku na raka. Niestety – nic bardziej mylnego.

Ktoś, kto pobieżnie czyta tego typu informacje jest przeświadczony, że pojawienie się na prawdę skutecznych lekarstw na różnego rodzaju nowotwory to tylko kwestia czasu – przecież na badania wydaje się miliardy dolarów, więc prędzej czy później czeka nas ogromny sukces w tej dziedzinie !

Chorym i ich rodzinom od ponad pół wieku daje się nadzieję informując, że nowoczesne leki o wspaniałych i przecudownych właściwościach są tuż za rogiem ! Koncerny farmaceutyczne stale pracują nad nowymi lekami. Społeczeństwo co jakiś czas jest informowane, że każdy z nich jest „rewolucyjny”, a ich testy kliniczne niemal zawsze dają wspaniałe rezultaty. Smutna i bolesna prawda jest taka, że u początku XXI wieku firmy farmaceutyczne są tak samo daleko od znalezienia leku na raka, jak były w latach 50 XX w. Dlaczego? Odpowiedź jest brutalnie prosta – nie opłaca się.

Jedynym symptomem postępu w onkologi są suche liczby, które są jednak w perfidny sposób manipulowane. Łatwo można znaleźć statystyki „skuteczności” leczenia konkretnych rodzajów nowotworów przy pomocy danego rodzaju terapii, gdzie autorzy chwalą się wyleczeniem 30, 40 czy też nawet 98% przypadków. A tymczasem rzeczywista skuteczność (czyli całkowite wyleczenie) leczenia nowotworów złośliwych chemioterapią, w zależności od rodzaju nowotworu, waha się od 9% do 0% (!).

Zabawmy się liczbami, czyli jak uzyskuje się papierowy sukces w onkologii

Jak definiuje się osobę wyleczoną z choroby nowotworowej? Mówiąc ogólnie, jeśli pacjent w przeciągu 5 lat od zdiagnozowania raka i po odbyciu standardowego leczenia nadal żyje, uznaje się go za wyleczonego. Jeśli umrze po 5 latach i 1 dniu od zdiagnozowania, nie wlicza się go do osób zmarłych na raka. Troszkę dziwna definicja wyleczenia, prawda?

W wielu statystykach, konkretne grupy chorych na konkretne rodzaje nowotworów w ogóle nie są brane pod uwagę, np: osoby w zaawansowanym stadium choroby i osoby które przerwały terapię. Wyklucza się także nowotwory, na które kompletnie nie działa chemio i radioterapia. W ten sposób można łatwo, choć sztucznie podciągnąć liczbę „wyleczonych” do akceptowalnej granicy 30-50% – to Ci dopiero „sukces” !

Do statystyk bardzo chętnie włączane są jednak niezłośliwe i złośliwe, lecz niemal w 100% wyleczalne (głównie przez chirurgię) nowotwory, a nawet zmiany przed nowotworowe. Dobrym przykładem jest tu często wykrywany nowotwór ( a właściwie stan przed nowotworowy) u kobiet, czyli przewodowy rak piersi in situ (przed inwazyjny, z ang. DCIS – ductal carcinoma in situ), który dopiero od stosunkowo niedawna zaczął być włączany do ogólnych statystyk. Jego wyleczalność wynosi 99%, sam w sobie stanowi około 30% wszystkich wykrywanych nowotworów piersi.

Najskuteczniejszym rozwiązaniem oferowanym przez medycynę przy leczeniu nowotworów jest interwencja chirurgiczna, min. mastektomia w przypadku raka piersi. Wyleczenia tylko za pomocą interwencji chirurgicznej są wliczane do ogólnych statysyk, co znacznie podnosi ich wartość. Zgodzicie się chyba, że interwencja chirurgiczna diametralnie różni się od chemio i radioterapii? Odejmując 30% przypadków niemal w 100% wyleczalnego DCIS od ogólnych statystyk wyleczenia raka piersi, liczba ta dramatycznie spada.

Największym chyba oszustwem w statystyce onkologicznej jest niewliczanie pacjentów zmarłych w trakcie przyjmowania chemii, lub pacjentów którzy zdecydowali się przerwać terapię. Jeśli lekarz onkolog zalecił chemioterapię trwającą łącznie np. 90 dni, a pacjent umrze w 89 dniu trwania terapii, to taki przypadek nie jest uwzględniany w statystykach podawanych do publicznej wiadomości. Chory nie przyjął kompletnego zalecanego leczenia, więc cóż – nie zastosował się do zaleceń, mamy czyste ręce 😉

Równie „ciekawie” chorzy i ich rodziny są ogłupiani, gdy otrzymują odpowiedź na pytanie „Jakie mam szanse na przeżycie?”. Lekarz odpowie „Mam dobrą wiadomość – Pana szanse na przeżycie po przyjęciu tego hiper-nowoczesnego leku, wg. badań klinicznych, wynoszą aż 50%!”

Wspaniale, prawda?

Niestety te obiecująco wyglądające liczby są podawane jako tzw. ryzyko względne (relative risk). Ogromna większość liczb związanych z procentową szansą na skuteczność danego leku, wynikami badań klinicznych, lub procentową szansą na wyleczenie z danej choroby w statystyce medycznej jest podawana w liczbach względnych. Jest to celowe działanie, ponieważ ryzyko względne wygląda znacznie lepiej, niż ryzyko absolutne. Śpieszę wyjaśnić dlaczego:

Żeby zrozumieć gdzie tkwi problem w sposobie podawania danych liczbowych , musimy poznać definicję ryzyka względnego, podaję za Wikipedią:

„Ryzyko względne (ang. Relative Risk, RR) – iloraz prawdopodobieństwa wystąpienia danego skutku w grupie eksperymentalnej, w której zastosowano pewną interwencję i tego prawdopodobieństwa w grupie kontrolnej[1]. Ryzyko względne odnosi się także do związków przyczynowo-skutkowych, gdzie jest to iloraz prawdopodobieństwa wystąpienia danego skutku w jednej z obserwowanych grup, w której występuje dany czynnik lub cecha, i tego prawdopodobieństwa w grupie kontrolnej (np. prawdopodobieństwo zachorowania na nowotwór złośliwy w grupie osób obciążonych pewną mutacją genetyczną w porównaniu z grupą kontrolną osób bez tej mutacji).”

Mówiąc prościej:

Przyjmijmy hipotetycznie, że przez kilka lat przeprowadzamy test kliniczny leku, który w zamierzeniu ma zmniejszac ryzyko zachorowania na raka piersi. Wybieramy dwie grupy po sto kobiet w zbliżonym wieku. Z grupy stu kobiet w wieku 30-50 lat podczas trwania testu klinicznego dwie zachorują na raka piersi. Jest oto grupa kontrolna. Wg. Wikipedii:

„Grupa kontrolna – w metodologii nauki: grupa obiektów, którą w ramach wykonywanego eksperymentu nie poddaje się żadnym manipulacjom eksperymentalnym lecz pozostawia w stanie naturalnym.”

Drugiej grupie 100 kobiet (grupa eksperymentalna) podawano przez okres trwania testu lek „toksynka mk. II”. Z tej grupy na raka piersi zachorowała jedna osoba. A więc firma, która produkuje nasz lek toksynka mk. II, odtrąbi w mediach sukces – „nasz lek jest niezwykle skuteczny! Obniża ryzyko zachorowania na raka piersi o 50%!”
Lecz te 50% jest ryzykiem względnym, ponieważ odnosi się do dwóch zachorowań w grupie kontrolnej vs. jedno zachorowanie w grupie poddawanej testom. A więc rzeczywista (absolutna) skuteczność toksynki mk. II wynosi nie 50, a 1%.
Dlatego w przypadku pytań o skutecznośc danego leku/terapii, należy pytać o absolutną skuteczność danego leku/terapii.

Produkcja dobrych wyników w praktyce

Przykładem manipulacji danymi może być lek Herceptin, gdzie w broszurce producent z dumą podaje: „Herceptin reduced the risk of recurrence by 46%”
www.herceptin.com/pdf/Herceptin-Clinical-Information-Brochure.pdf<— Link do broszurki herceptinu, Liczba 46% na stronie 20

Jest to oczywiście wynik względny 🙂 46% z marketingowego punktu widzenia brzmi znacznie lepiej niż… rzeczywista, absolutna skuteczność na poziomie 0,6% (!). Ogromna większość pacjentów nie czyta wyników testów klinicznych leków, które przyjmują. Z oczywistych względów – trudna ich dostępność i zawiła terminologia. Ja zadałem sobie ten trud w przypadku Herceptinu.

Co się okazało? W jednym z głównych testów klinicznych otrzymano nastepujące wyniki: 34 zgony w grupie kontrolnej (2,0 % wszystkich uczestniczących) i 23 zgony w grupie „leczonej” Herceptinem (1.4% wszystkich uczestniczących). Ogólna, absolutna skuteczność Herceptinu w tym konkretnym teście wynosi 0,6 %.
Szczerze mówiąc, codzienne picie zielonej herbaty, godzinka na słońcu i pół godzinny jogi pięćdziesięciokrotnie przewyższają skutecznością herceptin :-).

Amerykański przemysł farmaceutyczny i jego „badania” nad skutecznością leków można więc w skrócie podsumować następującą sentencją Linusa Paulinga, dwukrotnego laureata Nagrody Nobla:

„Everyone should know that most cancer research is largely a fraud, and that the major cancer research organizations are derelict in their duties to the people who support them”

źródło 

Dodaj komentarz